Peru, Porady, Zdjęcia z Ameryki Południowej, Zdjęcia z Peru

1756 schodów do inkaskiego nieba

3 marca 2018

Machu Picchu

Jak „zdobyć” Machu Picchu?

Machu Picchu można nazwać symbolem Ameryki Południowej. Nie ma chyba bardziej znanego miejsca na całym kontynencie, a jego nazwę wymienia się jednym tchem z piramidami w Gizie, Koloseum w Rzymie i wieżą Eiflla. Nam wreszcie udało się tam dojechać i  – mimo tłumów odwiedzających – Machu Picchu zrobiło na nas olbrzymie wrażenie. Poniżej kilka informacji praktycznych „z czym to się je”.

Machu Picchu

Jakie mamy opcje?

Wydaje nam się, że najbardziej interesującą opcją na dotarcie do Machu Picchu jest wędrówka Szlakiem Inków. Jest to ponad 40-to kilometrowy szlak, przejście którego zajmuje zazwyczaj 4 dni. Droga ta prowadzi przez dżunglę, a po drodze mija się inne ruiny oraz stąpa po chodnikach ułożonych przez samych Inków. Dlaczego piszemy, że tak się nam wydaje? Bo niestety nie było nam dane tego spróbować. W porze deszczowej, który przypada w Peru na czas od grudnia do lutego, szlak ten jest najczęściej zamknięty. Na drugim biegunie, czyli opcja najłatwiejsza, jest przejazd pociągiem z Cuzco do Aguas Calientes (inna nazwa to Pueblo Machu Picchu) i podjazd autobusem pod samo wejście na Machu Picchu. Nie wymaga to żadnej kondycji, ale za to da nam po kieszeni, gdyż koszt takiej wycieczki może sięgnąć ok 1000 zł. Z wiadomych względów na takie „zdobycie” Machu Picchu decydują się głównie amerykańscy emeryci (i chwała im za to – lepsze to niż siedzenie przed telewizorem!). Najpopularniejszym sposobem jest jednak skorzystanie z usług jednego z biur turystycznych, których zatrzęsienie znajduje się w mieście Cuzco. Naprawdę nie ma w tym mieście ulicy bez takiego biura albo przynajmniej naganiacza, który nie przepuści bez zaczepki żadnego gringo (oprócz tego miasto specjalizuje się w masażach, na które jesteśmy namawiani równie często jak na Machu Picchu). Oferty biur turystycznych zazwyczaj są takie same, ponieważ tylko niektóre z nich są prawdziwymi organizatorami, a większość to tylko pośrednicy. Dlatego warto przejść się w kilka miejsc i porównać nie tyle oferty, co ceny. My zdecydowaliśmy się wyjazd dwudniowy (dwa dni, jeden nocleg), który chyba jest opcją najpopularniejszą. Oferowano nam również wycieczkę trzydniową, jednak czas spędzony na samym Machu Picchu wyniósłby dokładnie tyle samo (na samej górze jest ograniczenie czasowe).

Machu Picchu

Dlaczego nie sami?

Oczywiście naszym pierwotnym planem było „zdobycie” Machu Picchu na własną rękę. Wolimy chodzić swoimi ścieżkami i we własnym tempie, a dostosowywanie się do grupy nie do końca leży w naszej naturze. A jednak zdecydowaliśmy się na wycieczkę z jednego prostego względu. Jest taniej. Jakkolwiek niemożliwe się to wydaje wyjazd z grupą zorganizowaną wychodzi taniej niż dotarcie tam na własną rękę (chyba, że ktoś porusza się tylko stopem i śpi na dziko – choć i tak różnica nie będzie zbyt wielka). Za jedną osobę zapłaciliśmy 280 soli (ok. 280 zł), a w cenie mieliśmy zapewnione:

– bilet wstępu (152 sole!)

– przewodnik na Machu Picchu (nie można wejść bez niego)

– dojazd w dwie strony z Cuzco do Hydroeletrica

– nocleg w Aguas Calientes

– trzy posiłki – obiad i kolację pierwszego dnia oraz śniadanie drugiego dnia

Z naszych wyliczeń przed podjęciem decyzji wynikało, że sami zapłacilibyśmy nie mniej niż 330 soli za osobę:

– bilet wstępu (152 sole)

– dojazd do Hydroelektrica – 40 soli w jedną stronę

–  nocleg w Aguas Caliente – ok 50 soli

– przewodnik bez którego nie można wejść na teren Machu Picchu, a którego wynajmuje się przed bramą wejściową. Cena zależna od ilości osób

– wszystkie posiłki

Przez chwilę boksowaliśmy się z decyzją, jednak argument „kasamisiukasa” przechylił szalę.

Machu Picchu

Dzień 1

Wyjazd z Cusco zaplanowany jest na godzinę 7 rano. Bardzo fajną opcją jest odbiór turystów z hotelu – zawsze lepiej czekać w recepcji, niż na ulicy. Minus jest taki, że w Cusco jest wiele małych uliczek, w których autobus się nie mieści, więc trzeba podejść przed biuro turystyczne. Machu Picchu od Cusco oddalone jest w linii prostej o jakieś 120 km, jednak dojazd trwa około 6 godzin. W końcu to góry, a połowa trasy to niewyasfaltowane, kręte drogi nad przepaścią. Sama jazda to już niezła frajda. Osoby które dopiero co przybyły do Peru powinny zaopatrzyć się w liście koki, specjalistyczne tabletki lub przynajmniej cukierki z koki, gdyż choroba wysokościowa to jednak upierdliwa sprawa i może popsuć nawet największe atrakcje. Około godziny 13-14 dojeżdżamy do Hidroelectrica nad rzeką Urubamba. To koniec przejażdżki, a początek przygody. Po szybkim i całkiem smacznym obiedzie ruszamy w drogę na własnych nogach. Pierwsze zdziwienie – główny szlak, którym codziennie idą setki, a może i tysiące osób, ciągnie się wzdłuż uczęszczanej linii kolejowej. A miejscami po prostu po torach! Czy byłoby to możliwe w Unii Europejskiej lub USA? Sami odpowiedzcie sobie na to pytanie ;). Ale na szczęście jesteśmy w Ameryce Południowej i taka droga dodaje tylko smaczku naszej wyprawie. Tory ciągną się wzdłuż rwącej rzeki, wokół latają chmary głośnych ptaków i czasami ciężko usłyszeć nadjeżdżający pociąg. Szlak wiedzie w zasadzie cały czas po płaskim terenie, więc nie jest specjalnie trudny, ale ciągnie się jakieś 11 km i kończy w Aguas Calientes. Po drodze mijamy kilka sklepików, w których możemy się zaopatrzyć w wodę, lody, czy przeciwdeszczowe poncho – w zależności od pogody i aktualnych potrzeb (u nas połowę drogi lał deszcz). Jednak ceny mogą zwalić z nóg, więc polecamy dobrze zaopatrzyć się już w Cusco.

Początek szlaku w Hydroelectrica

Początek szlaku w Hydroelectrica

Na skróty szybciej, choć bardziej stromo

Widok w stronę Machu Picchu. To Ciebie czeka drugiego dnia

Widoki po drodze zapierają dech w piersiach

Szlak wiedzie wzdłuż torów kolejowych

Przechodząc przez ten most na początku szlaku polecamy spojrzeć w prawo. Na samej górze można dostrzec zarys Machu Picchu!

Na krawędzi tego wzniesienia widać Machu Picchu

Rzeka, tory i wąska ścieżka

Wartkie strumienie przekracza się po torach

Rzeka Urubamba

Raz pada, raz świeci słońce

Cały pierwszy dzień spędzamy w wąwozie rzeki Urubamba

Widok Aguas Calientes nie jest najpiękniejszy, ale bardzo poprawia humor

Aguas Calientes to miasteczko zbudowane specjalnie dla turystów udających się na Machu Picchu. Same hotele i restauracje. Po przybyciu do niego spotkała nas niemiła niespodzianka i zgrzyt, który bardzo popsuł nam humor. Na głównym rynku mieliśmy wreszcie spotkać się z przewodnikiem o imieniu Manuel, trzymającym dużą czerwoną kartkę. Zamiast tego uczestników naszej wyprawy nawoływała młoda dziewczyna, która na wstępie zażądała naszych paszportów i chciała odesłać do hotelu. Każdy podróżujący wie, że paszport to rzecz święta i kompletnie nam się nie podobało, że mamy zostawić go jakiejś obcej i anonimowej osobie (teoretycznie z biura podróży), która zagroziła, że bez tego dokumentu nie kupi nam biletów wstępu na Machu Picchu i stracimy całe pieniądze. Na dodatek dziewczyna nie chciała przyjąć ksera paszportu, ani nawet naszego dowodu osobistego czy prawa jazdy, choć widzieliśmy że Chilijczycy i Argentyńczycy właśnie takie dokumenty oddawali. Kosztowało nas to trochę nerwów (a wszystko w strugach deszczu), jednak postawieni pod ścianą straciliśmy z oczu nasze paszporty na jakieś dwie godziny. Uspokoił nas jedynie fakt, że każdy przybyły na rynek – obojętnie z jakiej grupy – przechodził przez to samo. Co nie znaczy, że jest to dobre rozwiązanie i przestrzegamy bardziej podejrzliwych niż my. Po dwóch godzinach w hotelu zostaliśmy całą grupą (blisko 100 osób!) zabrani na kolację, podczas której przedstawiono plan gry na następny dzień. Na koniec wreszcie oddano nam dokumenty wraz z biletem wstępu na Machu Picchu… Sytuacja może i dla nich normalna, dla nas była niesamowicie frustrująca.

Rynek Aguas Calientes. Miejsce spotkań z przewodnikami

Dzień  drugi

Po nocy (albo połowie nocy) w bardzo wygodnym hotelu wstaliśmy już o 3.45, aby zjeść śniadanie i o 4.30 wyruszyć na szlak. Pierwszy etap to jakieś 1,5 km po płaskim terenie do bramki, przy której są sprawdzane bilety wstępu. Łatwo znaleźć drogę z Aguas Calientes, gdyż ciągnie po niej tłum niewyspanych zombie. Mimo, że szlak otwierany jest dopiero o 5, każdy się spieszy, by zająć lepszą pozycję w kolejce. Gdy wreszcie szlaban pójdzie w górę, ruszamy na najcięższy etap całej wycieczki. Trzeba wejść na 1756 schodów (liczyliśmy!), by pokonać 400-metrowe przewyższenie. Jest dosyć stromo, dosyć tłumnie i przez pierwsze pół godziny dosyć ciemno (polecamy zabranie chociaż jednej latarki na parę). Podejście zajmuje jakieś 1-1,5h i zależy oczywiście od kondycji. Nam udało się wspiąć w godzinę i piętnaście minut, po czym byliśmy cali mokrzy od potu (na szczęście zabraliśmy koszulki na zmianę, by trochę zadać szyku). Przed bramą wejściową znajduje się mały plac – zdecydowanie za mały, gdyż tam zbierają się wszystkie grupy szukając swoich przewodników. Przypominamy, że bez przewodnika nie można wejść na teren Machu Picchu. Druga ważna informacja dla „samotnych rangerów” jest taka, że przy samym wejściu NIE można kupić biletów! Trzeba się w nie zaopatrzyć wcześniej np. w Cuzco. A Ci którzy nie chcą się spocić tak jak my, mogą z Aguas Calientes podjechać autobusem na samą górę. Oczywiście za dodatkową opłatą.

Poranna kolejka do wejście na szlak

Naliczyliśmy 1756 schodów

Wchodząc po stromym zboczu warto czasem się odwrócić

Czym wyżej jesteśmy, tym robi się jaśniej

Plac przed wejściem głównym to miejsce spotkań z przewodnikami

Zwiedzanie

Po dotarciu na miejsce całej grupy przystępujemy do meritum, czyli zwiedzania Machu Picchu!  Widząc tę masę turystów czuliśmy lekkie zażenowanie i obawy, że to wcale nie będzie miło spędzony czas. A jednak…wrażenie jakie to miejsce robi na człowieku jest ogromne! Trafiliśmy również na bardzo fajnego przewodnika – z wykształcenia antropologa, który przez lata badał kultury indiańskie w okolicznych lasach. W języku angielskim zarzucał nas ciekawostkami zarówno z czasów funkcjonowania osady, jak i z czasów jej odkrywania przez współczesnych. Na szczęście każdy z przewodników ma swoją trasę, więc tłum turystów dosyć szybko się rozchodzi i nie czuje się takiego przytłoczenia. Zwiedzanie z przewodnikiem trwa jakieś dwie godziny, a potem dostajemy drugie tyle „dla siebie” i można podreptać swoimi ścieżkami. Bilet uprawnia nas do dwukrotnego wejścia na teren parku i trzeba to wykorzystać, jeśli chcemy dojść na punkt widokowy, z którego rozpościera się najbardziej popularny i pocztówkowy widok na osadę. I jest to jedyne miejsce, w którym naprawdę odczuwa się tłum. Co lepsze miejscówki mają kolejki, w innym miejscu widzieliśmy sesję fotograficzną rodziny z kilkumiesięcznym dzieckiem, a w jeszcze innym zaręczyny. Wokół chodzą lamy, które też są nie lada atrakcją. Przed naszą wyprawą wyczytaliśmy w internecie, że na teren parku nie można wejść z dużym plecakiem oraz nie można zabrać wody i jedzenia. Po pierwsze – plecak można zabrać, ale nie trzeba, gdyż przed wejściem są zamykane szafki i możne go tam zostawić za drobną opłatą. Co do jedzenia – faktycznie jest zakaz, ale nikt bagaży nie sprawdza i sami przewodnicy mówili, że nie jest to problemem. Po prostu lepiej nie jeść ostentacyjnie i schować się gdzieś za murkiem 😉

Wchodzimy na teren Machu Picchu z tłumem zwiedzających

Mgła jakby Miauczek biegał w prawo i w lewo…

Z minuty na minutę widoczność się poprawiała

Machu Picchu

Turyści na Machu Picchu

Zwiedzanie Machu Picchu

Machu Picchu

Machu Picchu

Machu Picchu

Na dole widać rzekę Urubamba i most, po którym szliśmy poprzedniego dnia

Machu Picchu

Machu Picchu

Machu Picchu

Nad Machu Picchu wreszcie pojawiło się słońce

Machu Picchu

Machu Picchu

Machu Picchu

Machu Picchu

Machu Picchu

Poszukiwanie swojego miejsca na wykonanie pocztówkowego zdjęcia

Zaręczyny na Machu Picchu

Lamy i lamy

Sesja zdjęciowa z najmniejszymi

Machu Picchu

Powrót

Na terenie Machu Picchu spędziliśmy około 4 godzin i wychodziliśmy z niego w pełni usatysfakcjonowani. Dłużej za bardzo nie dałoby rady z dwóch powodów. Po pierwsze – grupy poranne mają czas do godziny 12. Po drugie – musieliśmy zdążyć do Hydroelectrica na autobus powrotny, startujący między godziną 14.30 a 15. Przestrzegano nas, że spóźnienie oznacza powrót na własną rękę, co wiązało się z kosztem 40 soli (ok. 40 zł). Natchnieni porannym zwiedzaniem, powrotną trasę (tak samo po torach jak pierwszego dnia) udało nam się pokonać na tyle szybko, że zaliczyliśmy jeszcze obiad przed odjazdem. I to chyba było największe zaskoczenie wyjazdu! Pod koniec marszruty torami, jakieś 200 m przed parkingiem z autobusami, jest mała restauracyjka sklejona z drewnianych desek i liści palmowych, w której za cały zestaw obiadowy (zupa, danie główne i napój) daliśmy 10 soli (ok. 10 zł). Jedzenie było mega smaczne i podane w moment, gdyż właściciele dobrze wiedzą o pośpiechu przed odjazdem autobusu. Naprawdę polecamy to miejsce!

W drodze powrotnej byliśmy świadkami jak jedna z turystek robiąc zdjęcie prawie wpadła pod pociąg

Ale takie sceny w drodze powrotnej też widzieliśmy

Podsumowanie

Machu Picchu jest miejscem legendarnym, które zobaczyć trzeba. Można zrobić to na kilka sposobów, ale są rzeczy, których się nie przeskoczy – tak jak przymus wynajęcia przewodnika, czy ograniczony czas w parku. Opcja, którą my wybraliśmy (wycieczka 2 dni, 1 noc) okazała się dobrym wyborem, którego nie żałujemy. Na szczęście wyjazd ten pozostawia sporo miejsca na niezależność, a czas z „opiekunem” jest w zasadzie ograniczony do jednej kolacji i dwóch godzin na Machu Picchu. Nie ma czekania na resztę grupy, a tempo marszu i wspinania zależy tylko od nas samych. A Machu Picchu zdecydowanie robi wrażenie.

Machu Picchu

 

 

Może Cię także zainteresować

2 komentarze

  • Reply 1piotr13 3 marca 2018 at 16:27

    Wręcz baśniowa kraina 🙂

    • Reply wloczykije 6 marca 2018 at 02:13

      Też nam się tak wydaje 🙂

    Skomentuj